08 Październik 2024
Choć obawiano się zamieszek i przemocy na ulicach, Republika Południowej Afryki przeszła przez kampanię wyborczą i dzień głosowania względnie spokojnie. „Względnie” ponieważ przemoc jest w kraju powszechna (codziennie ginie tam zamordowanych blisko o połowę więcej osób niż cywilów w ogarniętej wojną Ukrainie), podobnie jak wymykające się spod kontroli protesty.
Najważniejsze media, w tym publiczne, przedstawiały kampanię i wybory uczciwie i bezstronnie. Problemy pojawiały się w mediach społecznościowych, gdzie powielano taktyki dezinformacyjne znane w ostatnich latach z państw zachodnich, szczególnie USA. Budowano atmosferę nagonki wokół migrantów, propagowano także narrację „ukradzionych wyborów”.
Niemniej nic nie wskazuje na to, żeby proces wyborczy był zaburzony w sposób, który dawałby jakiekolwiek podstawy do kwestionowania wyników. Odrębną kwestią pozostaje frekwencja wyborcza. Władze Południowej Afryki liczą frekwencję według procentowego udziału w głosowaniu osób zarejestrowanych. Wedle tego klucza zagłosowało ok 58,5% uprawnionych, albo 16,2 miliona z blisko 28 milionów uprawnionych obywateli. To jednak myląca statystyka. W RPA jest ok. 40 milionów obywateli w wieku wyborczym, co wiąże się z dwoma istotnymi konkluzjami. Po pierwsze, blisko jedna trzecia mieszkańców kraju ignoruje swój demokratyczny przywilej na tyle, że nie zdecydowała się nawet na rejestrację. Po drugie, rządząca koalicja, choć posiada większość konstytucyjną, uzyskała de facto mandat od nieco ponad jednej czwartej Południowoafrykańczyków w wieku wyborczym.
Afrykański Kongres Narodowy uzyskał ok 40% głosów, tracąc ponad 17 punktów procentowych od wyborów w 2019 r. Choć wynik ten stanowi historyczną porażkę, trudno obwiniać za nią tylko prezydenta Cyrila Ramaphosę. Spędził on ostatnie kilka lat próbując utrzymać w ryzach polityków wielkiego, niejednolitego frontu politycznego, jakim jest AKN. Udało mu się to połowicznie. Zdołał ostatecznie wykluczyć z partii swojego poprzednika, słynnego ze skandali Jacoba Zumę, ale kosztem odejścia niektórych działaczy oraz utraty części głosów właśnie na rzecz jego formacji.
Rząd Ramaphosy nie potrafił też przełamać pogłębiających się problemów w kraju. Korupcja, przerwy w dostawach prądu, które doprowadziły do problemów wielu przedsiębiorstw, rosnące wpływy mafii taksówkowych i jedno z najwyższych na świecie bezrobocie. Trudno dziś ocenić, na ile to słabość prezydenta, na ile fakt, że na jego rządy przypadła pandemia oraz ciągnące się jeszcze od czasów Zumy problemy AKN. By wymienić jeden, prozaiczny: jeszcze przed wyborami partia była praktycznie bankrutem. Nie jest to przenośnia ani wyolbrzymienie. W grudniu zeszłego roku wierzyciele pojawili się w towarzystwie urzędnika sądowego pod siedzibą partii w Johannesburgu. Sprawa dotyczyła niespłaconych zobowiązań jeszcze z kampanii wyborczej z 2019 r.
Drugim wynikiem w tych wyborach, już tradycyjnie, pochwalił się Democratic Alliance (DA). Partia, którą można określić mianem centrowej i liberalnej, do tego wyraźnie prozachodnia jest szczególnie pozytywnie widziana przez rynki finansowe. Sprawuje władzę w prowincji Zachodniego Przylądka, często określanej najlepiej rządzoną w całym kraju. Od pewnego czasu pojawiały się, raczej niepoważne, pomysły secesji tego regionu właśnie na tle spekulacji, jakoby bez rządu centralnego prowincja mogła sobie radzić jeszcze lepiej. W warunkach Południowej Afryki DA jest postrzegane jako reprezentujące raczej interesy białych, a kapitalistyczny, wolnorynkowy rodowód powoduje niechciane nawiązania do apartheidu (określanego niekiedy potocznie, nie do końca prawdziwie, jako kapitalizm z elementem rasowym).
John Steenhuisen doprowadził swoją formację do wyniku w okolicach 22%. To poparcie, które otworzyło drogę do koalicji… ale zarazem potwierdziło, że odsetek głosujących na DA od 2014 r. zmienia się w granicach błędu statystycznego.
Trzecie miejsce i 14,5% głosów zdobyło uMkhonto weSizwe (MK) Jacoba Zumy (który sam startować nie mógł ze względu na ciążący na nim wyrok). Partia założona pod koniec zeszłego roku przez polityka, który zasłynął ze skandali i tego, że dotychczas nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny zagospodarowała procentowo większość straconych przez AKN głosów. Zumę można dziś nazwać populistą, choć część poparcia niewątpliwie wynika z realnych zasług tego polityka, które sięgają jeszcze lat 90tych. To jego działania na rzecz włączenia Zulusów do AKN zaowocowały dominacją tej partii w parlamencie, kończąc okres rywalizacji z zuluską Inkatha Freedom Party, podczas którego ich zwolennicy zwalczali się na ulicach, a eskalacja groziła nawet wojną domową. Dziś to właśnie w zdominowanym przez Zulusów Kwa-Zulu Natal MK zdobyło największe poparcie i brakuje mu jednego tylko miejsca, by rządzić drugą najbardziej ludną i drugą najbogatszą prowincją kraju.
MK to zarazem podmiot dość często identyfikowany z rosyjskimi wpływami, partię tę niekiedy wprost nazywano założoną przy pomocy GRU, a córka Jacoba Zumy pracowała przy kampanii #IStandwithPutin. Choć tu należy zachować ostrożność w sądach, bowiem de facto sukces Zumy osłabił wpływy Rosji w kraju. To także wspierający MK próbowali nadawać pęd narracji o rzekomo ukradzionych wyborach.
Czwarte miejsce zajęli Economic Freedom Fighters, Juliusa Malemy. Ta, określająca siebie mianem radykalnie lewicowej formacja to kolejna, tym razem znacznie starsza, z frakcji, które oderwały się od AKN. Julius Malema to były, wyrzucony z AKN, szef jej młodzieżówki. Przy 9,5% głosów zdołał z niewielką stratą zachować poparcie z poprzednich wyborów i zameldować się w wieczór ogłoszenia wyników jako potencjalny koalicjant w ramach ewentualnego układu AKN+MK+EFF.
To zarazem kolejna partia o silnie prorosyjskich tendencjach, choć tym razem określanych częściej jako instrumentalnych, mieszczących się w wizji polityki kraju aniżeli uległość wobec Moskwy.
Kolejne miejsca zajęła zuluska Inkatha Freedom Party (3,85%) oraz nowa siła w parlamencie Patriotic Alliance (2,38%), wspierana głównie przez Koloredów. Ponadto, przy braku progu wyborczego, w parlamencie zasiądą jeszcze przedstawiciele dwunastu innych formacji.
Wyniki te mówią przede wszystkim jedno: w Południowej Afryce polityka wciąż kręci się wokół koloru skóry. Gdyby zliczyć Poparcie AKN oraz dwóch partii-frakcji, które się od niej odłączyły – EFF i MK – uzyskałaby ona konstytucyjną większość. A zatem nie tyle nastąpił odpływ wyborców z AKN, ile partia ta rozczłonkowała się, a wraz z tym jej poparcie. Mieszkańcy RPA, szczególnie czarnoskórzy, głosują przede wszystkim na interesy, przekonanie o tożsamości partii, aniżeli ich programy. To dowód trwających napięć i kryzysu zaufania na tle koloru skóry. Pewną, być może szczęśliwą dla kraju, ironią jest zatem fakt, że nie tyle wola wyborców, ile okoliczności polityczne być może zmuszą ich do zmiany zdania. Jeszcze większą ironią jest zaś ta, że do tej sytuacji doprowadził, wbrew własnym intencjom, Jacob Zuma. Odebrał AKN głosy potrzebne do samodzielnych rządów i zabrał z jej szeregów polityków, którzy byliby najbardziej negatywnie nastawieni do współpracy z DA.
Nowy rząd z większością konstytucyjną stworzą Afrykański Kongres Narodowy wraz z Democratic Alliance, wspierane przez Inkatha Freedom Party oraz Patriotic Alliance. To wymarzony scenariusz dla rynków finansowych oraz nowe otwarcie dla południowoafrykańskiej demokracji. Rządy koalicji to szansa na bardziej przejrzystą, mniej skorumpowaną i – paradoksalnie – skuteczniejszą politykę.
Taka liczba partii może trzymać się w szachu, ograniczając korupcję. Są to formacje, które w ostatnich latach mocno się zwalczały i mają różne wizje rozwoju dla Południowej Afryki, a zatem prawdopodobnym scenariuszem wydaje się ten, że ich politycy będą patrzeć sobie wzajemnie na ręce, co może doprowadzić do wzmocnienia instytucji służących kontroli wydawania środków publicznych i mianowania szefów najważniejszych przedsiębiorstw publicznych.
Dla światowego, szczególnie zachodniego, kapitału to także silny sygnał stabilności. Bezpieczeństwo korporacyjnych interesów zapewni kluczowa rola DA, bez którego parlament nic nie przegłosuje. Zarazem wybór Cyrila Ramaphosy na kolejną kadencję (w RPA prezydenta wybiera parlament) oznacza względną ciągłość dotychczasowej administracji i ujawnia skłonność koalicjantów do ustępstw i raczej chęć wspólnego rządzenia, aniżeli budowania kapitału politycznego za wszelką cenę.
Tak szeroka koalicja z najbardziej liberalną ekonomicznie partią jako głównym partnerem to w zasadzie pewność co najmniej zatrzymania polityki Black Economic Empowerment, którą krytykowano jako wykluczającą białych (dyskusyjny argument), a przede wszystkim jako nieskuteczną i szkodliwą dla gospodarki. W obecnym układzie politycznym należy spodziewać się zwrotu w stronę wolnego rynku oraz zatrzymania – co najmniej do kolejnych wyborów – rozmów na temat reformy konstytucji.
Z tego samego powodu nowa koalicja oznacza szereg wyzwań. Część kręgów, szczególnie akademickich, a jeszcze bardziej szczegółowo identyfikujących się jako marksistowskie (w RPA nie niesie to negatywnych konotacji, tak jak w naszej części świata) zareagowała na nowy rząd z obawą. AKN łatwo będzie wytłumaczyć brak działań w zakresie reformy ziemi, czy walki o wykluczonych ekonomicznie mieszkańców townships i regionów wiejskich brakiem politycznej woli partnerów. Stawia to pytanie, czy aby na pewno interesy wielkiej gospodarki i rynków będą realizowane razem z rozwojem dla wszystkich, czy raczej kosztem większości i dalszym pogłębianiem nierówności.
Nowy rząd ma przed sobą szereg szans i jedno najważniejsze zadanie: dać mieszkańcom Południowej Afryki nadzieję i poczucie, że politycy mogą skutecznie ich reprezentować i wpływać na losy kraju. W tym celu musi skupić się na osiągnięciu wymiernych sukcesów, przynajmniej w części z największych bolączek kraju: problemach z energią, kartelizacją transportu zorganizowanego, wysoką przestępczością, korupcją, czy ogromnemu bezrobociu.
Dodatkową kwestią będzie przełamanie postrzegania DA jako kapitalistycznej partii „białych”. Sukcesy wyrażone w ogólnych wskaźnikach gospodarczych nie wystarczą; jeśli rząd zawiedzie ubogą, czarnoskórą większość, napięcia między różnymi grupami etnicznymi zamiast maleć, będą rosły. Tym bardziej, że DA ma w swoich szeregach polityków, którzy dopuszczali się zachowań rasistowskich, we własnym interesie partia będzie musiała ich odsiać. Wymieniwszy jednak te obawy, trzeba wskazać, że RPA jest dziś w historycznym momencie. Kraj ten ma szansę wejść na drogę rozwoju i większej stabilności.
Zmiana władzy w RPA jest historyczną szansą dla państw Unii Europejskiej.
Koalicja AKN-DA siłą rzeczy zbliży kraj do Zachodu i jego perspektywy na świat. John Steenhuisen wiosną 2022 r. pojechał do ogarniętej wojną Ukrainy, by ustalić rzeczywiste wydarzenia, gdy w jego kraju przeważała prorosyjska narracja o „agresywnym NATO”. Fakt, że ten polityk jest w rządzie, a ludzi Zumy w nim nie będzie, jest bezprecedensowy. Dotąd RPA pozycjonowało się bliżej Rosji.
Niestety, brak jednolitej, spójnej polityki Wspólnoty, a nawet poszczególnych państw wobec Południowej Afryki niesie ryzyko zaprzepaszczenia szansy. UE ma kłopot z podmiotowym i partnerskim traktowaniem RPA na arenie międzynarodowej, nie buduje polityki zagranicznej, która opierałaby się na trwałym partnerstwie, zapewne w dużej mierze dlatego, że Bruksela, oraz wielkie europejskie stolice pozbawione są pomysłu jak takie partnerstwo mogłoby wyglądać.
To błąd, tym bardziej, że zmiany rządu w RPA mogą zapowiadać wstrząs w całym regionie, szczególnie w bogatym w zasoby Zimbabwe.
Jakkolwiek polityka niektórych państw BRICS bywa dla RPA destrukcyjna wewnętrznie, tak w wielu wymiarach jest ona spójna z międzynarodowymi interesami tego kraju i wykazuje zrozumienie dla jego ambicji. RPA buduje wizerunek aktora niezależnego, partnera dla wielkich tego świata. W związku z tym stawia się niekiedy w opozycji do wartości zachodnich, postrzeganych często jako obłudne.
Choć nie zawsze konsekwentna, nawiązująca do tradycyjnych afrykańskich wartości etycznych polityka zagraniczna nazywana niekiedy polityką ubuntu (od południowoafrykańskiej filozofii opartej na wzrastaniu podmiotu ze zrozumieniem dla potrzeb otoczenia i wspólnie z nim, nie jego kosztem) jest głęboko zakorzenienia w DNA Południowej Afryki. RPA widzi siebie jako potencjalny głos równych, choć nie zawsze słyszanych, partnerów z tzw. Globalnego Południa.
W tym kontekście wniesienie oskarżenia przeciwko Izraelowi w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości to naturalna konsekwencja wieloletniej wizji. Fakt, że Rosja zaoferowała Cyrilowi Ramaphosie mediację w konflikcie był ruchem w oczywisty sposób instrumentalnym ze strony Moskwy, skutecznym jednak nie przez naiwność afrykańskich polityków, ale dlatego, że pozwalał im równie instrumentalnie wykorzystać go na własne potrzeby. RPA jest podmiotem, nie przedmiotem polityki, co było doskonale widać latem 2023 r., gdy Ramaphosa odwiedził i Ukrainę i Rosję, w tej ostatniej w świetle kamer nawołując Putina do zakończenia wojny.
Wykazanie zrozumienia dla ambicji RPA jako lidera wśród państw tzw. Globalnego Południa oraz wrażliwość na podnoszone przez ten kraj argumenty dotyczące dominacji zachodniego modelu finansowego i politycznego (ale też np. akademickiego) jest kluczowa do budowania trwałych relacji.
Doraźną szansą na przełom w relacjach z RPA jest transformacja energetyczna i europejski Carbon Border Adjustment Mechanism (CBAM). Południowa Afryka, z racji silnie emisyjnej gospodarki oraz eksportu rudy żelaza, żelaza, stali oraz aluminium będzie szczególnie dotknięta protekcjonistycznym mechanizmem wprowadzonym przez Unię Europejską. Otwartość na tymczasowe wyjątki od nowej reguły połączona z ofertą odnoszącą się do potrzeby transformacji energetycznej w RPA, może pomóc nowemu rządowi, a Brukseli dać istotny punkt zaczepienia do budowy trwałych relacji.
Brak działań może jednak wepchnąć RPA jeszcze silniej w ramiona BRICS. W takim wypadku rządzący krajem politycy nie będą mieli innego wyjścia niż szukać rynków na swoje towary poza Europą i zacieśniać stosunki z partnerami spoza niej.
Tadeusz Michrowski
[źródło] pcsa.org.pl