19 Lipiec 2024
Afryka to kontynent zasobny w surowce i rynek dwa razy większy niż cała Europa, dlatego zaliczany jest do najatrakcyjniejszych kierunków ekspansji zagranicznej. Również w Polsce, choć wielu przykładów podboju afrykańskiego rynku przez polskie firmy nie ma.
Nie pomogły uruchamiane przez państwowe instytucje wsparcia eksportu programy typu Go Africa. W gronie trzydziestu największych partnerów handlowych Polski wciąż nie ma ani jednego państwa afrykańskiego.
W tym samym czasie Chiny od lat prowadzą konsekwentny podbój tego kontynentu, niczym XIX-wieczni kolonizatorzy. Wartość chińskiego eksportu do Afryki wzrosła od 2000 do 2020 roku z 5 do 110 mld dol.
Dlaczego zatem inni potrafią, a my nie? Na to pytanie odpowiadają przedsiębiorcy, którym się udało. Choć łatwo nie było.
- To jest bardzo wymagający rynek, na którym przetrwać mogą tylko zdeterminowani i cierpliwi przedsiębiorcy - mówi Marcin Kaleta, prezes firmy Faspol Africa, która właśnie zdobyła kontrakt na dostawę do Rwandy blisko 400 instalacji do schładzania mleka dla przemysłu spożywczego.
Dla Faspolu nie jest to debiut na Czarnym Lądzie. Łódzka spółka działa w Afryce od 2016 r. Dotychczas dostarczała produkty i usługi do odbiorców w Kenii, Tanzanii, Ghanie i Senegalu, co pozwoliło jej poznać realia prowadzenia biznesu w tej części świata.
- Od ośmiu lat jesteśmy stale obecni na afrykańskim rynku, podróżuję tam co najmniej raz w miesiącu, co jest nie lada poświęceniem. Trzeba włożyć dużo czasu i energii, by zbudować odpowiednie relacje, bo chcąc planować w Afryce sukces, trzeba tam po prostu być - mówi nasz rozmówca.
Jak podkreśla, większość przetargów w afrykańskich krajach to kontrakty publiczne, które wymagają kontaktów z lokalnymi władzami. A tam tryb pracy jest zupełnie odmienny od tego, jaki znamy w Europie.
- Tam rzeczy toczą się swoim rytmem, często bardzo wolnym. Spotkania są opóźnione lub w ogóle nie dochodzą do skutku. To jest swoista próba sił, gdzie gospodarze, czyli strona afrykańska, pokazuje, kto rozdaje karty. To uczy cierpliwości i dystansu - mówi Marcin Kaleta.
Jego pierwsze spotkanie w rwandyjskim Ministerstwie Finansów odbyło się w listopadzie 2021 r. Umowa o wartości 23 mln euro została podpisana w listopadzie 2023 r.
- Proszę uwierzyć, jak na realia afrykańskie to jest nadzwyczajne tempo - dodaje Marcin Kaleta.
Podobne doświadczenia ma Grupa Pietrucha, obecna w Afryce od prawie dekady.
- Musimy pamiętać, że jest to region, który wymaga zaangażowania, szczególnie w kontekście budowania kontaktów. To wysoce relacyjne rynki. Nie wystarczy na nich bywać, tylko trzeba być stale obecnym, by budować trwałe relacje i pozycję przedsiębiorstwa - mówi Jerzy Pietrucha, prezes Grupy Pietrucha.
Na zdjęciu Jerzy Pietrucha, prezes Grupy Pietrucha. (fot. mat. pras. Grupa Pietrucha)
Producent m.in. grodzic z tworzyw sztucznych, stosowanych w zabezpieczeniach przeciwpowodziowych, i geosyntetyków, wykorzystywanych m.in. przy budowie dróg,ekspansję zagraniczną zaczynał na początku XXI w. od Azji Południowo-Wschodniej, gdzie po kilku latach działalności handlowej uruchomił zakład produkcyjny dedykowany azjatyckim rynkom. Następnie podobny model podboju rynku Grupa Pietrucha próbowała wdrożyć w Afryce. Tu jednak okazało się, że rynek jest inny i wymaga zupełnie innego podejścia.
- Zaczęliśmy od Afryki Zachodniej, gdzie w latach 2013-2014 w Nigerii próbowaliśmy realizować pierwsze projekty. Działamy na dość specjalistycznym rynku inżynierii lądowej i wodnej. Zapotrzebowanie na tego typu usługi jest duże w Afryce, szczególnie w jej subsaharyjskiej części. Szybko przekonaliśmy się, że budowa sieci dystrybucji nie będzie prosta z powodu braku wiarygodnych lokalnych partnerów - mówi Jerzy Pietrucha.
Dlatego firma początkowo oparła swój model biznesowy w Afryce na reeksporcie i współpracy z działającymi tam dużymi, europejskimi graczami, którzy w głównej mierze są wykonawcami kontraktów. Reeksport jednak oznacza utratę części marży, dlatego priorytetem dla Grupy Pietrucha jest obecność w regionie i docieranie bezpośrednio do inicjatyw lokalnych. Na swój hub operacyjny firma wybrała Rwandę, gdzie posiada przedstawicielstwo.
Obaj przedsiębiorcy są jednak zgodni. Bez względu na przyjętą strategię podboju afrykańskiego rynku, najważniejsze jest przedstawienie kompleksowego projektu z finansowaniem, a nie samej usługi czy produktu. Tak robi konkurencja.
- Strona lokalna oczekuje rozwiązania określonego problemu poprzez dostarczenie usługi lub produktu wraz z mechanizmem finansowania całego projektu, który zostanie zaakceptowany przez klienta - mówi Jerzy Pietrucha.
- Dlatego w Afryce obecnie nie da się praktycznie zrealizować jakiegokolwiek dużego kontraktu bez finansowania i zabezpieczenia ze strony polskich instytucji finansowych, takich jak Bank Gospodarstwa Krajowego czy KUKE. Kraje afrykańskie w 90 proc. przypadków finansują się albo kredytami, albo pożyczkami. Dlatego trzeba tam pójść z gotowym pomysłem na sfinansowanie projektu - mówi Marcin Kaleta.
Kontrakt o wartości 23 mln euro, który realizować będzie w Rwandzie Faspol, to przykład takiego kompleksowego rozwiązania, bo to polski bank rozwoju, czyli właśnie BGK udzielił bezpośredniego finansowania skarbowi państwa Rwandy na zakup systemu chłodzenia mleka polskiej firmie, a całość zabezpiecza KUKE.
- Struktura kredytu dla nabywcy, którym jest rząd innego państwa, to finansowanie pionierskie w polskim sektorze bankowym. Dzięki niemu roczna wartość polskiego eksportu na ten rynek zwiększy się z kilku do kilkudziesięciu milionów euro - mówi Marek Tomczuk, członek zarządu BGK.
Również Jerzy Pietrucha zwraca uwagę na wagę wsparcia finansowego i ubezpieczeniowego w podboju Afryki.
- To niejednokrotnie determinuje cały proces realizacji projektu, czy klient się go podejmie i dojdzie do podpisania umowy. Na rynkach Afryki absolutnie niezbędne jest również wsparcie dyplomatyczne administracji, które uwiarygadnia polskich przedsiębiorców - mówi prezes Grupy Pietrucha.
Taka dyplomatyczna pomoc jest ważna, bo polskie firmy muszą się mierzyć z gigantyczną konkurencją. W Afryce interesy chce robić cały świat, a Polska nie ma zbyt długiej historii wzajemnych relacji.
- W porównaniu do takich graczy jak Niemcy czy Francuzi, dopiero odkrywamy Afrykę. Ostatnio bardzo aktywni są tam też Czesi i Węgrzy, dlatego musimy pamiętać, że nie jesteśmy jedynymi graczami, na których czekają potencjalni klienci - mówi Jerzy Pietrucha.
Dodatkowo w wyścigu o Afrykę wystartował stosunkowo niedawno nowy gracz i od razu wyprzedził całą stawkę o kilka długości. Mowa o Chinach, które są już największym partnerem handlowym Afryki.
- Obecnie na wielu rynkach afrykańskich mamy już do czynienia z chińską neokolonizacją. Firmy z Państwa Środka zdominowały większość strategicznych obszarów afrykańskiej gospodarki, takich jak energetyka czy infrastruktura drogowa. Polskim firmom bez wsparcia rządowego będzie niezwykle trudno się przebić - mówi Marcin Kaleta.
Jest się jednak o co bić. Jak podkreślają działający na afrykańskich rynkach przedsiębiorcy, marże tam są wysokie, a stopa zwrotu z inwestycji najwyższa wśród krajów rozwijających się.
Obie polskie firmy dopiero rozkręcają się w Afryce. Jak mówi WNP.PL Marcin Kaleta, Faspol Africa obecnie negocjuje kilka nowych kontraktów w Afryce Wschodniej i Zachodniej w zakresie szeroko pojętego food security, czyli podnoszenia bezpieczeństwa żywnościowego.
- Na razie nie chcę zdradzać więcej szczegółów ze względu na wczesny etap negocjacji - mówi Marcin Kaleta.
Również Grupa Pietrucha ma na celowniku kilka ciekawych projektów związanych z zabezpieczeniami przeciwpowodziowymi.
- Pracujemy, aby być może wkrótce móc pochwalić się ciekawymi realizacjami w tym regionie - podsumowuje Jerzy Pietrucha.
[źródło]
tekst i zdjęcia: wnp.pl